Poranne słońce budzi mnie o świcie łagodną pieszczotą; otwieram oczy, gdy świat nabiera barw w jego ciepłych promieniach. Nie poruszam się, by nie zgubić wątku mego snu, który był mi błogością przez całą noc. Jakże piękne jest, co widzę na tle moich sennych majaczeń… widok, sielski jakiś… Czego pragnąć więcej nad tę kiczowatość? Nie istnieje żadna inna potrzeba nad tą chwilę najważniejszą, bym mógł chłonąć jednocześnie z dwóch źródeł. Czy istnieje coś nad tą chwilę wspanialszego, nad to postrzeganie sennej mary i budzącego się ze snu świata?
Jestem. Oddycham. Czas płynie, a ja pod wpół-obecność poddaję się jego rytmowi. Czuję pulsowanie żył. To serce, nadaje rytm czasowi; jest jedynym zegarem sprzężonym z zegarem wątpliwej nieskończoności. Nigdy się to nie zmieni… i tak jest dobrze i niech tak zostanie, bo nic co postrzegam nie jest w stanie umknąć ponad granicę czasu. Ten czas nie ma fizykalnej aberracji. Tylko kalendarz, choć oparty na obserwacji kosmicznych ciał, ...
cały tekst i komentarze
|